Za każdym razem gdy nadchodzi dzień, na który zaplanowałam sobie bieganie, znajduję milion powodów żeby tego nie robić. Myślę sobie, że mi się dzisiaj okropnie nie chce, że w zasadzie mam sporo rzeczy do zrobienia i mogę się później nie wyrobić, bo i do stomatologa mam z dziećmi pojechać i zakupy trzeba zrobić i jeszcze przecież miałam tyle innych rzeczy do zrobienia, że w zasadzie może lepiej dziś sobie odpuścić. Czasem temu ulegam ale czasem jednak poczucie obowiązku zwycięży i bieganie zaplanowane na dwa razy w tygodniu uda się zrealizować.
Dziś się udało i jak zawsze po fakcie nie żałuję. Nawet wcześniej, bo już po jakimś kilometrze czy półtora kiedy jeszcze człapię zniechęcona, wbiegam na teren Łazienek i robi mi się dobrze. Ten widok nigdy nie jest mi obojętny i nogi od razu szybciej mnie niosą. Czuję się trochę jak w innej rzeczywistości, naokoło tyle drzew i krzewów, piękna architektura, ptaki, wiewiórki, sarenka... Sarenka? Tak, mieszka tam na stałe i czasem można ją spotkać przy bardziej odludnych ścieżkach :-). Nie słychać już prawie samochodów, miasto zostało daleko w tyle. A do tego już po pierwszych krokach napotykam kolejnych biegaczy, wkręconych w to tak jak ja albo nawet bardziej. I wtedy już naprawdę chce się biec i jest po prostu bosko!!!
Dziś była do tego przepiękna pogoda, słoneczna i jesienna więc było to również głębokie przeżycie estetyczne. Nie mogłam się powstrzymać żeby nie porobić trochę zdjęć. Niezbyt dobrze odbiło się to co prawda na tempie mojego biegu ale co tam! Może komuś z was na ten widok też się zechce pobiegać jeszcze tej jesieni :-).